Miesiąc podrzutków
W pewien zimowy wieczór przyjechałam do lecznicy z moim ubiegłorocznym znaleziskiem o imieniu Okruszka. Nie dość, że chuchro, to na dodatek alergiczne, więc bywamy na odczulaniu przynajmniej raz w tygodniu. Do przychodni wchodzi się z ulicy przez przeszklone drzwi, dalej jest korytarz i schody w górę - poczekalnia i gabinety mieszczą się na piętrze. Nieco zdziwił mnie widok sporej torby podróżnej porzuconej w korytarzu tuż przy wejściu, ale nie na tyle, by się nią bliżej zainteresować. Ktoś wyjął zwierzaka i zaniósł na rękach, pomyślałam.
Zajęłyśmy z Okruszką ostatnie wolne krzesło - przed nami zamierzały leczyć się trzy psy i jeden kot. Kiedy po ponad godzinie pakowałam moją kicię do kontenerka, a wszyscy poprzedzający nas pacjenci dawno opuścili lecznicę, na górę wdrapał się po schodach jamnik ciągnący na smyczy zasapanego starszego pana.